Przejdź do głównej zawartości

FLANERUJĄC "Wyzwolenia, skwer" / reportaż eseistyczny

 Flanerowanie oznacza swobodne spacerowanie, zbaczanie ze znanych ścieżek po to, by dostrzec nieznane oblicze miasta.

National Geographic

Przemierzając miasto na piechotę widzi się dokładniej. Flanerowanie czasem oznacza poddanie się intuicji. Ale flanerować można podążając szlakiem jakiegoś abstrakcyjnego klucza (..). Najważniejsze jest, żeby się w tym wszystkim nie spieszyć, dać sobie czas by stanąć i popatrzeć. Wtedy rzeczy zaczynają się dziać same.

Filip Springer


W miastach, które z powodów topograficznych nie mogą liczyć na nadmiar płaskich przestrzeni, każdy dobrze zakomponowany placyk czy skwer jest cenny właściwie podwójnie. Miejscowości usytuowane w górach, w naturalny sposób zapełniają bowiem ciasne kotliny pomiędzy szczytami, siecią drogową. Kiedy już pojawią się drogi i ulice – wyrastają przy nich także budynki. Ponieważ miejsca przy drodze nie ma za wiele (zwłaszcza jeśli towarzyszy jej potok czy strumień), siłą rzeczy budynków również zmieści się mało. Dodatkowe ograniczenie dla ich powstawania – jakim w takim przypadku jest niezabudowany plac – powodują zwykle, że wygospodarowanie otwartej przestrzeni bywa w górskim mieście dwa razy rzadsze, niż w jego nizinnych odpowiednikach.

Zwykle więc, aby wykroić plac lub skwer, włodarze uciekają się do konieczności upamiętnienia kogoś lub czegoś – co dla samej przestrzeni placu oznacza zwykle tyle, co ustawienie w niej jakiegoś pomnika (jak gdyby już  sama nazwa placu nie była wystarczającym uhonorowaniem wyróżnionej osobistości czy wydarzenia). Pomniki jednak mają to do siebie, że często dominują przestrzeń w której lądują – niejako ją przy tym „zagarniając” (narzucają tym samym miejscu pewien nastrój – który wpływa także na to, jak dany plac jest użytkowany). Przy tworzeniu placu (lub jego współczesnej modernizacji) trudno jest też nie ulec pokusie wydzielenia na jego powierzchni sporej liczby miejsc parkingowych – co zwykle jest próbą nadania inwestycji „praktycznego” aspektu. Dlatego też znalezienie miejskiego placyku lub skweru – w którym nie odczuwa się bycia dziwnym dodatkiem do jakiejś statuy, lub też dozorcą parkingu – jest jednym z najmilszych doświadczeń flanera.

Nie oznacza to, że trzeba być od razu przeciwnikiem monumentów czy innych miejskich memorabiliów – oczywiste jest, że współtworzą one przecież atmosferę miasta i opowiadają jego historię. Wypada chyba po prostu przyznać, że stworzenie dobrego i nieprzytłaczającego pomnika, jest rzeczą dość trudną – wymaga sporego projektowego kunsztu oraz wyczucia (w przeciwnym razie korzystają na tym głównie gołębie, niejako przy tym ośmieszając intencję włodarzy).


Położony przy Alei Wyzwolenia Skwer Wałbrzyskich Górników jest pod tym względem miejscem szczególnie interesującym. Sama aleja ciągnie się długim łukiem u podnóża starówki, otwierając się w miejscu skweru w niewielkie półkole – które wżyna się w stok, górującej nad śródmieściem, Góry Parkowej (właściwe Góry Powstańców, jako że pokrywający ten mały masyw Park Miejski, zajmuje trzy połączone szczyty o różnych nazwach). Gdy dochodzimy do skweru dwurzędową lipową aleją, pierwszym wrażeniem będzie niezaprzeczalna jasność – towarzysząca właśnie wyjściu na ten otwarty skrawek terenu, z cienistego i zadrzewionego tunelu. Ten kontrast wzmocniony jest jasnoszarą barwą kamienia – którym wyłożono posadzkę placyku oraz z którego wykonano zapełniające go rzeźby. Kolejnym doznaniem może być intrygujące wrażenie znalezienia się jakby na scenie leśnego amfiteatru – za plecami oddzielające od ulicy drzewa, a z przodu, na stoku, zupełny już las. Półkolisty kształt skweru jest dodatkowo okolony spacerowym chodnikiem – i jeśli natrafimy na przechadzających się po nim ludzi, zauważymy, że znajdują się oni znacznie powyżej poziomu ulicy. Kto zatem choć raz miał okazję znaleźć się w antycznym teatrze, może doznać tutaj dość zaskakującej z nim analogii (kto takiej okazji nie miał, może tutaj spróbować sobie taki obiekt wyobrazić). Potęgować niniejsze wrażenie może to, co odbywa się na płycie placyku – oto bowiem rzeczywiście odgrywa się tu jakaś scena i trwa, zastygły w granicie, spektakl.

JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM:

>>>POSTAW KAWĘ<<<

Jedną stronę placu zajmuje masywny sześcian, uniesiony i podparty kilkoma słupami w ten sposób, że tylko jeden z jego rogów dotyka ziemi. Trochę jakby uchylona (i podlewarowana) klapa ogromnego włazu – prowadzącego w głąb tajemniczego, a zarazem groźnego, podziemnego świata. Resztę placu wypełniają uproszczone – niemal do formy zupełnych słupów – ludzkie postacie. Ich ustawienie względem sześcianu, w ewidentny sposób sugeruje, że wychynęły one właśnie na powierzchnię (co podkreśla zróżnicowanie ich wysokości i stopień uszczegółowienia figur – te bliżej sześcianu są bowiem niższe a ich kształty mniej wyraziste). Pewność, że mamy przed sobą górników, podkreślają – trzymane przez niektórych – górnicze młotki na długich trzonkach (choć trudno zidentyfikować, czy są to pyrliki, czy może żelazka). Postacie podpierają się narzędziami, niczym wędrowną laską – co podpowiada, że ich wieczna szychta, musi być w swej istocie również niezwykle męcząca. Pomiędzy tymi surowo ciosanymi postaciami, dość dyskretnie rozlokowano płyty z pamiątkowymi inskrypcjami (jak również wykorzystano w tym celu podpierające sześcian słupy). Nad całością tej – wprawdzie zamrożonej w czasie, lecz wyraźnie dynamicznej – sceny, czuwa autentyczna kopalniana lampa1, którą zainstalowano na najwyższym słupie (podobnym zresztą w formie do samych postaci).

Gdy uważnie przyglądając się skwerowi, zerknie się dodatkowo na jakąś starą mapę, można nawet wyobrazić sobie, że tak mogły autentycznie wyglądać początki górnictwa na tym obszarze (gdzieś w XIII-XIV w.). Mapa ujawni bowiem, że Al. Wyzwolenia jest w rzeczywistości rzeką, która w pewnym momencie rozwoju miasta, została po prostu nakryta ulicą.

Tak więc: gęsta i ciemna puszcza, a w niej bystra górska rzeka. Wzdłuż rzeki wyboista, wiecznie tonąca w błocie droga – prowadząca do niewielkiej polany, wyrąbanej wokół jakiejś grupy głazów czy skałek. Pod jedną z nich wydrążona dość płytka i raczej prymitywna sztolnia – tzw. „lisia jama”, pełna czarnego złota. Z głębi dziury dobiega kucie górniczych narzędzi, nad porębą unosi się stukot ociosywanych na szalunki pniaków. Od strony drogi dochodzi skrzypienie i klekot drewnianych wozów, dźwigających wyszarpany z głębin urobek – wywożony gdzieś dalej, w bardziej ludne i zamieszkałe rejony. Las w milczeniu przygląda się tej manifestacji – będącej w zasadzie zapowiedzią jego nieuniknionego unicestwienia. Już wkrótce drzewa trafią do podziemi, by spotkać tam swoich skamieniałych kuzynów. Potem nastanie napędzona właśnie węglem epoka stali i pary, a wraz z nią – w miejscu zagubionej w górach osady, wyrośnie całkiem sporej wielkości miasto. Kopalnie staną się poligonami najnowocześniejszych technologii, z użyciem których człowiek dotrze na niewyobrażalne dla swoich praszczurów głębokości. Pod koniec XX-go stulecia na tym terenie, zostaną wydrążone niemal wszystkie węglonośne żyły (często zresztą ze szkodą dla tkanki samego miasta). Kopalnie znikną, miasto ponownie się skurczy – a po tych kilku armiach ludzi, którzy przetoczyli się przez nie na przestrzeni dziejów, pozostanie ten pomnik na niewielkim skwerze.

Gdy zacząć się przechadzać pomiędzy figurami, można na moment niemal poczuć się częścią tego niewielkiego, kamiennego tłumu. Gdy zastygnie się – tak, jak on w bezruchu – wszystkie docierające na placyk dźwięki i wypełniające jego otoczenie kolory, docierają z jakby wzmożoną intensywnością. W podobnie, zapewne, oszałamiający sposób, docierały one także do oczu i uszu tych setek tysięcy ludzi, dla których każde takie wyjście mogło być czymś zupełnie niewyrażalnym. Jak bowiem wytłumaczyć to niesamowite zderzenie dwóch, jakże odmiennych, rzeczywistości? Po jednej stronie – tam w dole – ciemność, duchota, gorąc, znój, pot, szczęk i huk. Po stronie drugiej – na powierzchni – soczysta zieleń drzew, świergot ptaków i ludzie wychodzący z kawiarni czy kina. Podziemia bliższe zdecydowanie mitycznym kuźniom Wulkana oraz powierzchnia, przywodząca na myśl chyba łagodny ogród Demeter. Jest więc coś niesamowicie ludzkiego w ukazaniu tego ludu – prostego jak górnicze stemple – nie w boju, w heroicznym zmaganiu wśród metalicznego szczęku oskardów – lecz właśnie w cichym triumfie zwykłego przeżycia. W małym, codziennym zwycięstwie nad potężnym żywiołem – który to triumf, mógł być przy tym przeżywany wraz ze świadomością, że nie jest on przecież dany wszystkim, oraz nie jest on dany zawsze.

Gdy natomiast ukucnie się przed nawisem sześcianu, można dostrzec, że pod nim czernią się bryły tłustego węgla2. Na myśl przychodzi wtedy poczucie, że być może jesteśmy trochę jak ta mysz – która, żeby wydobyć z pułapki ser, musi wpierw do niej wejść. Ten zwalisty, kamienny blok jawi się zatem, jako nasz własny strach i nasze pożądanie – których splątanie, może w oka mgnieniu okazać się także naszym – zupełnie dosłownym – sarkofagiem. Jest więc w tym pomniku sportretowany Strach, jest Trud i Triumf,  jest również Światło (a jak się uprzeć, to nawet i Historia).

Współcześnie las niejako powrócił na swoje dawne miejsce – ludzie natomiast pozostali w mieście, które wzniesiono. Węglowa gorączka dobiegła tutaj końca – czas jakby więc zatoczył pełne koło. Ludzie i natura będą ponownie układać swoje wzajemne stosunki i może się nawet wydawać, że jest na to wszystko jeszcze miejsce. A przynajmniej znalazło się go trochę na Skwerze Wałbrzyskich Górników – który, poszerzony o leśne sąsiedztwo, mógłby równie trafnie nosić nazwę Skweru Sudeckiego Górnictwa.

Wszystko to ulokowano na Alei Wyzwolenia – której nazwa, nabiera w tym miejscu nowego, wcale nie tak oczywistego wydźwięku i znaczenia. W takim układzie nie może być właściwie jednoznacznie powiedziane, kto od kogo (lub co od czego) zostało wyzwolone lub się wyzwoliło.

Twórcom pomnika udało się nie tylko umiejętnie wpisać go w przestrzeń placu, ale także w niebanalny sposób zaprosić przechodnia do zadumy nad kwestiami, które ów monument ma poruszać. Oraz być może tymi, których sami autorzy nawet nie przewidzieli. Najistotniejsze jest w tym chyba jednak to, że wszystkie te przemyślenia można czynić bez obaw, że jakikolwiek zuchwały gołąb, byłby w stanie cokolwiek zaburzyć.

>>>POSTAW KAWĘ<<<

---

1.       W czasie naprawy skweru w roku 2022, „przemysłowa” kopalniana lampa została wymieniona na „ozdobną” latarnię w stylu retro. Oryginał przetrwał na dostępnych w Internecie zdjęciach.

2.      W rzeczywistości, są to jedynie barwione na ciemny kolor kamienie, które mają za zadanie symbolizować węgiel (z niewiadomych przyczyn nie użyto w tym celu ciemnego kamienia).

---

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2024

Fot. Bernard Hermant / unsplash.com JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<<  Roczny spis treści - texty uporządkowane wg. cykli (od najliczniejszych). "Chłopiec i czapla" Hayao Miyazakiego (recenzja filmu animowanego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Civil War" Alexa Garlanda (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Perfect Days" Wima Wendersa (recenzja filmu fabularnego) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Gościnne występy. Kawałki o projektowaniu" Marcina Wichy (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Ostrygi i kamienie. Opowieść o Normandii, Bretanii i Pikardii" Krzysztofa Vargi (recenzja książki) kliknij, żeby przeczytać recenzję "Wynajdując powody, czyli eugeniusz ze mnie" (o wszystkim i o niczym) kliknij, żeby poczytać "A powinienem przecież być nad wodą" (o wodzie i lądzie) kli...

PUNKT PO PUNKCIE I W PODPUNKTACH / Pozdrowienia z otchłani

>>>POSTAW KAWĘ<<<   Punkt po punkcie i w podpunktach, czyli wzorowany* dziennik wewnętrzno-zewnętrzny, publikowany na bieżąco oraz z dala od społecznościówek * [NA PUNKTY] / Wojciech Albiński   2024 07 16. Dziś po dwutygodniowym okienku znowu wyszły "Punkty" Wojtka Albińskiego. Zdecydowałem, że będę wspominał o oryginale i protoplaście moich 'Punktów' - w każdym 1-ym punkcie kolejnych punktów. Tak zdrapałem zdrapkę, że zdrapał się też kod konkursowy, który miał zmienić moje życie. Znaczy się nie zostanę surferem. Nowa biedra w polu na wykończeniu, jeszcze dorobią parking. Póki co brodzili w błocie - jak w 1670. Mnie uczyli, że budowę zaczyna się od parkingu (bo bagno jest dla świń). Lata 30-e w życiu człowieka to czas, w którym najlepszym kolegą najczęściej jest własny staruszek. 17. Chyba powinienem być dumny, że "Elegia dla bidoków" to jedna z nielicznych książek, której nie byłem w stanie przeczytać do końca. Ani nawet do połowy - bo ...

SPIS DZIEŁ ZDROJOWYCH / rok 2023

Fot. Nirzar Pangakar / unsplash.com Na koniec każdego roku warto ogarnąć texty na blogu - w związku z czym zamieszczam roczny spis treści. Texty uporządkowane są według cykli - od najliczniej reprezentowanych po te najkrótsze. Wewnątrz każdego cyklu texty uszeregowano wg. publikacji - od najnowszych (u góry) do najstarszych (na dole kolumny). Każdy text ma jednozdaniowe info nawigacyjne (w nawiasie pod tytułem) i odpowiedni link (odsyłacz do konkretnego artykułu). Mam nadzieję, że ten mały ordnung ułatwi poruszanie się po blogu i pomoże łatwo znaleźć pożądane lub poszukiwane texty . JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM: >>>ZOSTAŃ PATRONEM<<< >>>POSTAW KAWĘ<<< ○ Podsumowując (o rozterkach felietonisty + garść uwag o tym rzemiośle) kliknij żeby podsumować   ○ Punktując (o zmaganiach z instytucjami/redakcjami + kwestia kultury osobistej) kliknij żeby punktować ○ Gratulując   (trochę o festiwalu literackim i kulturze polsk...